Relacja z 5. maratonu treningowego blogerek i kilka innych spraw

  Ogólnie to o maratonie zapomniałam zupełnie. Zapomniałam moich butów do biegania z domu rodzinnego, a na poniedziałek planowałam trasę 15km. Ubrałam wprawdzie adidasy, które miałam w domu, ale one nie są zbyt sportowe, więc zirytowana po 3km stanęłam z bólem w kostkach i wróciłam. Nie miałam ochoty nic robić, ale stwierdziłam, że poćwiczę - poświęciłam na to 72 minuty, usiadłam przed komputer po prysznicu i zobaczyłam, że powinnam robić inne ćwiczenia. Wykonałam go wieczorem, nie był trudny. Był dość nudny i miałam wrażenie, że więcej kręciłam się w czasie przerw niż trenowałam. Właściwie to nawet się nie spociłam za bardzo, a ja uwielbiam taki ćwiczenia, w których język zwisa mi do kolan. Lubię walczyć kondycyjnie.
Najbardziej hardcorowy zestaw / ćwiczenie: pompki na krześle, ponieważ bałam się, że przewrócę się na twarz
Najbardziej przyjemny zestaw ćwiczeń:wymachy nogami
Zestawy ćwiczeń, które znałam to: nie znałam żadnego, to był mój pierwszy kontakt z platformą, o Jillian słyszałam, ale jeszcze z nią nie ćwiczyłam
Zestaw, który mnie zaskoczył:zaskoczyły mnie długie przerwy. Miałam wrażenie, że więcej biegałam po pokoju w czasie przerw niż robiłam ćwiczenia.
Wytrzymałam do końca
Nie wykonałam zrobiłam wszystko :)
Brakowało mi w maratonie
jakiś intensywniejszych ćwiczeń
Co poprawiłabym w następnej edycji: co prawda nie brałam udziału we wcześniejszych, ale wydaję mi się, że miały lepszą formę
Rozgrzewka, którą wybrałam (1 lub 2) nr 2
Kilka słów o treningach fitwithme.com: ogólnie jestem wybredną osobą, także serwisem tym nie byłam zachwycona. Ćwiczenia były strasznie statyczne, równie dobrze mogliby zrobić symulację komputerową jakiegoś robota, denerwował mnie też głos lektora. Nawet stawiania krzesła odbywało się w sztuczny sposób, wolę mieć kontakt z jakimś prawdziwym, żyjącym człowiekiem, który do mnie mówi, uśmiecha się i ćwiczy. 



Teraz mam okazję napisać troche rzeczy, które leżą mi na sercu. Jestem troche rozczarowana zdrowym trybem życia. Sport oczywiście jest super, więcej jem, to też lepsza sprawa, ale nie dość, że zajmuje mi to dużo czasu, więc jak wrócę na studia to niekoniecznie będę ciągle tak ćwiczyła, biegała, skakała to jeszcze wcale nie jest mi łatwiej z utrzymywaniem wagi. Kiedyś po weekendzie u rodziców nie tyłam, choć byłam na diecie głodowej, a tam jadłam więcej i słodkie do kawy, teraz nic nie zmieniłam, a jednak wracam grubsza. Po jednym dniu nad morzem, choć nie chodziłam strasznie objedzona waga na drugi dzień wskazała 57kilogramów. To 3,5 kg więcej niż w piątek rano. Jak jem zdrowo i wiele ćwiczę mimo, że powinnam chudnąć, bo nie pochłaniam kalorii na poziomie 1800kcal to waga stoi, a każde małe wykroczenie odbija się fatalnie. Niestety moje kompleksy też nie mają się lepiej. Uważam, że wszystkich zawodzę, a chuda czuję się tylko w domu. Wokół siebie widzę samych chudszych ludzi, nad morzem też wszyscy byli chudzi, tylko ja byłam "średniej budowy". Co więcej kiedy poszliśmy na plażę 15 minut zajęło mi podjęcie decyzji o zdjęciu koszulki (tylko dlatego, że bałam się, że mama zaprowadzi mnie do jakiegoś lekarza jak tego nie zrobię), a przez godzinę nie chciałam wstać z koca i iść do morza w bikini, bo nie. Siedząc teraz tutaj to irracjonalne i głupie, a jednak. Moje poczucie beznadziejności jest mniejsze, bo niema uczelni. Mam wakacje, zakończyłam rok ze średnią 4,3. Oczywiście nie sprawiło to, że byłam z siebie do końca zadowolona, ale zawsze to lepsze niż nic. W pierwszej chwili, odruchu byłam strasznie zadowolona, potem jednak stwierdziłam z czego się cieszyć? To nie taka dobra uczelnia, a pracy i tak nie dostanę. Teraz zajmuje sobie cały czas ćwiczeniami, sportem, blogiem, aby nie siedzieć, nie myśleć, nie wrzucać na siebie, że jestem nierobem i pasożytem. W jakimś stopniu się udaję, choć jak myśle o tygodniu przerwy od biegania, od lepszych czasów, od dłuższej trasy to jestem zdruzgotana. Właściwie to smutne, że nie umiem zrobić nic fajnego, ani kreatywnego. Dziś 55.5kg. Mówi się wyrzuć wagę, ale wymiary się nie zmieniły. Nie wyglądam ani trochę lepiej. Wczoraj wracając z biegu nie umiałam podnieść głowy z powodu jakiegoś mojego osobistego urojenia i ucieszyłam się, że mam przy sobie czapkę z daszkiem, którą naciągnęłam na oczy tak jak tylko się da.



Warto wspomnieć, że cierpiący na zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne zazwyczaj bardziej niż inni przejmują się tym, co myśli o nich otoczenie. Słyniemy z uzależnienia od nagrody, a w tym wypadku nagrodą jest aprobata ze strony innych ludzi. Jesteśmy niezwykle wrażliwi, wyróżnia nas nieśmiałość i przerażający brak wiary we własne siły, jesteśmy sumienni i skrupulatni, karni i zaskakująco gorliwi w zadowoleniu otoczenia. Wyznaczamy sobie wyjątkowo wysokie standardami gardzimy sobą gdy nie potrafimy im sprostać. Studiujemy uważnie własne twarze w poszukiwaniu najmniejszej skazy, natomiast na twarzach innych szukamy choćby śladu niezadowolenia.  Nie potrafimy sobie wybaczyć, że w jakiejś zamierzchłej przeszłości postąpiliśmy głupio, nie potrafimy znieść własnych błędów. Cień krytyki potrafi nas zupełnie zniszczyć, chociaż sami siebie nieustannie krytykujemy. Nic dziwnego, że większość z nas decyduje się przemknąć cichcem przez życie, jeśli tylko się da.


Fragment z książki "Moje życie w kręgu obsesji" Joanne Limburg. Każde słowo tego cytatu pasuje do mnie aż za bardzo. Powiem nawet szczerze, że jestem przerażona, że aż tak. Szczęśliwie przeczytałam to mojemu ukochanemu i on stwierdził, że to pasuje do wszystkich, więc nie mam się przejmować. Bądź co bądź jeżeli do listopada/grudnia nic się ze mną nie zmieni, to chyba jako człowiek rozumny powinnam wybrać się do lekarza. Jeżeli jest jakieś inne wyjście to nie chce przechodzić "cichcem" przez życie i bać się rozmowy nie tylko z obcymi ludźmi, ale nawet z takimi, których nie znam zbyt dobrze. Powinnam powoli nauczyć się przyznawać, że problem istnieje. Książki tej nie będę czytała dalej. Otworzyłam ją tydzień temu i skończyłam na 20 stronie. Jest w niej coś przerażającego. 
 Nie znaczy to oczywiście, że rezygnuje z zdrowego trybu. Uwielbiam sport, to moja prawdziwa pasja od wczesnego dzieciństwa. Mam też dwadzieścia jeden lat i nie chce być na tyle nieodpowiedzialna, aby głodować. 


Ok, przepraszam. Czasem trochę mi odwala (często), skupiłam się, aby te wszystkie myśli zażegnać i jest lepiej.

8 komentarzy:

  1. Ale Ty od siebie wymagasz...jeju, oszalałabym gdybym stawiała sobie takie wymagania i ciągle była niezadowolona. A przecież robisz tyle dobrego dla siebie i powinnaś czuć dumę z tego. A w ogóle co cie obchodzą inni?? Czy jak się przejmujesz nimi to coś z tego masz?
    Zajmij się sobą i olewaj to czy ktoś się patrzy krzywo, bo niestety ale życie nie jest piękne i zawsze znajdą się ludzie którzy będą nas chcieli zdołować nawet samym spojrzeniem.
    Trzeba znać swoją wartość i nie pozwolić nikomu jej obniżać:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. dziekuje za relacje z maratonu treningowego blogerek :) po malu zaczynam sie zniechęcac do tej platformy fitwithme.com :))

    OdpowiedzUsuń
  3. wydaje mi sie ze wpadlas w obsesje na temat bycia fit, nabierz lekkiego dystansu ja w ciagu 3 miesiecy z Twojej wagi zeszlam do rozmaru 34 i wagi 46 kg naprawde mozna schudnac ale w byciu fit nie mozna narzekac tu liczy sie motywacja, motywacja przynosi sama chęci a z chęci przerasta siła, która daje Ci kopa do bycia fit - nie mozna się zmuszać do zycia w stylu fit z tego trzeba czerpac radosc :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Generalnie to ja w sieciówkach kupuje sukienki 34, koszulki XS jak obcisłe i S jak luźne. Spodni właściwie nie kupiłam sto lat, więc nawet nie wiem. Póki nie wychodzę z moją figurą z domu to jest dobrze i myślę, że żaden wygląd by mnie nie zadowolił :)
      Patrzyłam na Twoje wymiary i ja, aby takie osiągnąć musiałabym się pozbyć całkiem sporo moich mięśni.

      Usuń
  4. hm, od jakiegoś czasu przeglądam Twojego bloga i w sumie czuję się jakbym czytała informacje o sobie. Dziwne uczucie. Wszystko się zgadza. Nawet wiek ;) Przeraziła mnie ta notatka na temat zaburzeń obsesyjno-kompulsyjnych - uświadomiłam sobie ze jestem na to chora. Chyba przeczytam tę książkę o której mówisz, coś czuję że i siebie w niej odnajdę. Podziwiam Cię za wytrwałość , też startowałam z wagi 72, ale zatrzymałam się na 67 i od kilku miesięcy się nic nie rusza. Pa :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie potrzebnie tak bardzo przejmujesz się opinią innych Kochana :) Czytając Twoje wpisy, oglądając zdjęcia - widzę, że jesteś na prawdę atrakcyjną dziewczyną z bardzo fajna sylwetką ;)

    Musisz po prostu uwierzyć w siebie! I tego życzę Ci z całego serca ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. jeeej, do mnie ten fragment tez pasuje idealnie...

    OdpowiedzUsuń